Otóż to. Różnie bywa z tymi kawiarniami.
Wzlot to przypadkowa wizyta w Cafe Borówka we Wrocławiu - dawno nie jadłam "takiego" sernika. W opisach smaku klasyfikuje się on jako "aksamitny". Zero zbędnych aromatów, sernikowy zawrót głowy ;) Do tego na rozgrzanie herbaciana mieszanka cytrusowo-korzenna i można na tym wspomnieniu przejechać 2,5h marnym wagonem w relacji Wrocław-Poznań ...
Upadek natomiast zanotowałam w poznańskiej Cafe Łyskawa na poznańskim Łazarzu (ul. Głogowska). Skusił mnie zapach jednej z mieszanek zielonych herbat, zamówiłam i zaniemówiłam. Otóż w mini-filiżaneczce leżała spora ilość zielonej herbaty czekając na zalanie wrzątkiem podanym w mini-czajniczku. Niby nic, ale po zalaniu herbata spęczniała i wypełniła filiżankę w 3/4 wysokości. To był ten moment, kiedy zatęskniłam za moją rasową przerwą między jedynkami, którą prezentuję na zdjęciu jako ośmiolatka. Przydałaby się podczas wsysania płynu do odcedzania liści herbaty od herbaty... Porażka na całej linii, jeśli chodzi o sposób podania i nawet cena (3zł) nie jest w stanie uratować sytuacji...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz